Coraz rzadziej czekam na premierę nowych albumów artystów zaliczanych to tzw. mainstreamu. Nie oznacza to, że w ogóle tak nie jest. Przeważnie są one jednak bardzo przewidywalne, a większość z nich jest zazwyczaj nudna i niczym nie zaskakuje. Wielu artystów, którzy kiedyś potrafili nadać muzyce magii i tym samym oczarowywali słuchacza na bardzo długi czas, dziś nie umie tego zrobić nawet na jeden dzień.
Dźwiękowa papka
Nie uważam jednak, że jest to osobiste znudzenie współczesną muzyką popularną, ponieważ cały czas znajduję nowych lub mniej popularnych wykonawców, którzy bez trudu potrafią zainteresować mnie swoją twórczością. Dlaczego więc nie dzieje się tak w przypadku największych gwiazd? Uważam, że większość mainstreamowych artystów osiadło na laurach i tym samym sądzą, że ze względu na swoją pozycję nie muszą się już starać. Niektórzy natomiast komponują muzykę z przymusu, ponieważ wiszą nad nimi zobowiązania wobec wytwórni płytowych, które mówią, że w określonym czasie muszą nagrać konkretną liczbę płyt. Brak pomysłów, wizji i chęci powoduje, że wielu z nich serwuje nam akustyczną miałką papkę, która spożyta w zbyt dużej ilości powoduje odruch wymiotny, a chyba nie o to w tym wszystkim chodzi. Na scenie są też tacy wykonawcy, którzy na siłę chcą eksperymentować i odchodzą od swoich korzeni na rzecz zupełnie innego stylu. Oczywiście tego nie krytykuję, ponieważ uważam, że poszukiwanie nowych środków wyrazu, ścieżek i łączenie ze sobą elementów, które z pozoru do siebie nie pasują, może przynieść zaskakujący efekt. Trzeba to jednak robić świadomie i wiedzieć dokąd się zmierza. Kiedy słucha się niektórych artystów można jednak odnieść wrażenie, że zostali oni zmuszeni do zmiany stylu i często tak jest. Po raz kolejny można przywołać tutaj wytwórnie oraz osoby odpowiedzialne za promocję, które przed nagraniem płyty delikatnie "zasugerują", że warto spróbować czegoś nowego, bo to się sprzeda. Dla nich nie liczy się to, jak artysta będzie się czuł w swoim nowym wcieleniu. Dla nich ważne jest to, co popularne i modne, a wszystko, co takie jest, pozwala zarobić więcej pieniędzy. Przez to właśnie w muzyce coraz częściej brakuje emocji, a to one są w niej najważniejsze i to one kierują naszym wyborem jeżeli chodzi o ulubionego artystę, utwór lub płytę.
List z Kosowa
Po wstępie, który już częściowo odpowiedział na tytułowe pytanie, chciałbym się do niego odnieść bardziej szczegółowo. Zanim to jednak zrobię, wszem i wobec obwieszczam, że nie jestem wielkim fanem PJ Harvey. Mam nadzieję, że dzięki temu oświadczeniu nikt nie oskarży mnie o stronniczość. Doskonale wiem, że nadzieja jest matką głupich, ale podobno każda matka kocha swoje dzieci, więc wierzę, że w tym przypadku będzie tak samo.
Jak dobrze wiadomo, PJ Harvey to artystka poszukująca, eksperymentująca, bezkompromisowa, zaskakująca, a momentami szokująca. Dla niej muzyka pełni funkcję przekaźnika, listu, a czasem krótkiego telegramu, za pomocą którego komunikuje się z odbiorcą. W jej twórczości liczy się nie tylko forma, ale także emocje i treść, czyli to, co chce przekazać swoim słuchaczom. Potwierdzeniem tych słów może być nadchodzący album Brytyjki zatytułowany "The Hope Six Demolition Project", który PJ Harvey postanowiła nagrać nie dlatego, że musi, ale dlatego, że chce. Chce, ponieważ ma nam coś ważnego do przekazania, zakomunikowania i opowiedzenia, a bez wątpienia ma bardzo dużo, ponieważ krążek został zainspirowany podróżami wokalistki do Kosowa, gdzie artystka jeździła na przestrzeni ostatnich kilku lat. Dzięki temu można zauważyć, że płyta została nagrana pod wpływem inspiracji, pewnego zauroczenia, fascynacji i osobistych przeżyć, które zapewne odcisnęły piętno na samej PJ Harvey, a także mocno wpłynęły na jej nową twórczość, którą już niedługo będzie można poznać w pełnej krasie. Można mieć także nadzieję, że płyta "The Hope Six Demolition Project" będzie czymś na kształt osobistego dziennika, spowiedzi lub emocjonalnej karuzeli, na którą będzie można wsiąść razem z PJ Harvey, a następnie zatopić się w jej świat i wspomnienia z Kosowa. Być może utwory na najnowszej płycie Brytyjki przyjmą formę żywego organizmu, który sam myśli, czuje i opowiada to, co w ostatnich latach wydarzyło się Bałkanach.
Na ostateczny werdykt przyjdzie jeszcze trochę poczekać i o tym jaka będzie płyta "The Hope Six Demolition Project" będzie można się przekonać dopiero 15 kwietnia, kiedy krążek, nakładem wytwórni Island Records, trafi do sprzedaży. Miejmy jednak nadzieję, że album "The Hope Six Demolition Project" nie będzie kolejną zwykłą płytą na rynku muzycznym. Chciałbym, żeby ten krążek był niczym bilet lotniczy, który zabierze nas w podróż na Bałkany i pozwoli poczuć, zobaczyć i usłyszeć to samo co PJ Harvey. Wierzę również w to, że płyta okaże się na tyle ujmującą propozycją, że niektórzy z nas staną się dobrowolnymi więźniami tego wydawnictwa. Sama PJ Harvey ma natomiast olbrzymią szansę na wielki powrót po prawie 5 latach ciszy, która być może wreszcie zabrzmi głośnym echem na całym świecie. Liczę także na to, że pocztówka z Kosowa stanie się osobistym listem pełnym emocji i przeżyć, który będzie można schować do szuflady i wracać do niego co jakiś czas.